Pomoc dla Martyni

Pomoc dla Martyni
apel

czwartek, 17 lutego 2011

Mija Rok...

Dziś mija rok jak trafiłyśmy do Kliniki....
W głowie mam obraz pierwszych dni na oddziale...
ten strach, lęk niepokój...ból,nie da się tego opisać.Nie da się opisać uczuć ,które wtedy nami targały...
W głowie ciągle  pytania..co dalej ,co robić,tyle pytań...zero odpowiedzi...trzeba było sobie wiele  poukładać...ale jak ,jak to zrobić,skoro w głowie mętlik z przerażenia....wszystko obce wokół nas....obcy ludzie...obce miejsce,obce łóżeczko....ale mamy siebie...córeczka ma mnie a ja ją....Boże ...dodaj sił o nic więcej Cię nie proszę teraz tylko o siły dla nas byśmy przetrwali ten trudny czas...nie wiem Panie o co mam Cię prosić...nie pytam Dlaczego my? ,dlaczego moja kochana córeczka?...tylko dlaczego dzieci ....?Panie po co?Jaki masz w tym cel...?Do czego jesteśmy Ci tu teraz potrzebne?...i znów obce twarze uśmiechających się do nas ludzi...patrzę się na nich i znów pytanie...jak mogą się uśmiechać? widzę mamę jednej dziewczynki uśmiechnięta z makijażem na twarzy ,fryzura...i znów mysli i pytania...Jak ty, ona może tak wyglądać...tak pięknie...to nie zarzut może wtedy ...troszkę....idę dalej przez hol który wydaje się ciągnąć bez końca...idę zrobić herbatkę mojej córeczce....kiedy wreszcie dojdę do tej kuchni...przeciez mówiono mi ,że jest blisko...pokazywano mi gdzie co jest, tu jest kuchnia ..tu łazienka...tu....nie pamiętam ...nic nie pamiętam z tego co mi pielegniarka pokazywała....a hol nadal się ciągnie....długi obcy....wreszcie jest kuchnia....znów obcy ludzie...co ja chciałam ...a herbatkę córuni zrobić....ktoś coś do mnie mówi ..ja przytakuję ,ktoś mnie obejmuję ...przytula i mówi ..."wszystko będzie dobrze zobaczysz..."a mi następne pytanie do głowy przychodzi...a skąd ty możesz wiedziec? .....ale ogólnie miło ,że ktoś coś zrobił w moim kierunku...
herbatka gotowa wracam na sale do mojej córeczki....i znów brnę przez hol który ciągnie się i ciągnie....
jestem na sali widzę Martynie ...leży uśmiecha się do mnie ledwo ma siłę coś powiedzieć ...ale się uśmiecha...Boże nie zabieraj mi tego uśmiechu....próbuje uśmiechać się też ,nie wiem jak wygląda grymas na mojej twarzy ale obawiam się ,że mało przypomina uśmiech...próbuję coś powiedzieć ...ale głos uwiązł mi w gardle....Kocham Cię córeczko... tylko tyle jestem w stanie jej w tym momencie powiedzieć...
Ktoś wchodzi...pielęgniarka...następna kroplówka...po jej wyjściu Martynia pyta.".mamuś a kiedy pójdziemy do domku?"....Boże dodaj sił....co mam jej powiedzieć....mówię ..,że jak Pani doktor powie ,że możemy pójść ,że najpierw muszą zbadać krewkę dać lekarstewka i jak już będzie wszystko w porządku to pojedziemy do domku ale to trochę potrwa...Nie wiem na ile zrozumiała odpowiedziała "Będę myślała by szybko być zdrowa..."uśmiechnęła się do mnie napiła herbatki i położyła na podusi...mówiąc ze jest spiąca i chyba trochę się prześpi "Bo przecież jak się śpi to się szybko jest zdrowym prawda mamo?"Tak Kochanie...odpowiedziałam....weszła P. Ordynator prosi mnie do gabinetu....zna diagnozę....boję się....ale muszę iść....Boże gdzie jest mój mąż...chciałam by przy mnie był...by synowie byli w tym czasie z Martynią...
nie było to możliwe...wiem ale tak bardzo ich wtedy potrzebowałam....weszłyśmy do gabinetu...P.Ordynator zaczęła do mnie mówic....usłyszałam ...białaczka...leczenie długotrwałe...chemia...w tym momencie chciałam uciec stamtąd...wziac Martynię na ręce i uciec jak najdalej od kliniki...Poznania ...schować się gdzieś ..nie to nie może być prawda oni się mylą nie to nie możliwe ....nie,nie ,nie....
w końcu wyszłam z gabinetu....nie wiem juz czy długo czy krótki był ten hol po prostu był...na przeciw mnie szła moja Kruszynka z "ciocią" pielęgniarką... na przeswietlenie zapytała mnie czy wiem gdzie iść czy ....ale zobaczyła moja twarz...zapytała"Była Pani U P. Ordynator?"choc raczej to było stwierdzenie niż pytanie...skinęła mi głową...ona na to ..."Wiesz Martynia mama musi zadzwonić do tatusia a ja pójdę z Tobą i ..."..dalej już nic nie słyszałam...pomyslałm tak faktycznie muszę zadzwonić do Andrzeja....ale jak mam to zrobić..jak mam powiedzieć przez telefon że nasza córeczka.....ale muszę nie mam wyjścia ....ubrałam się wyszłam na dwór....nie pamiętam przebiegu naszej rozmowy....pamiętam jak było mi ciężko...jak marionetka prowadzona przez ..nie wiem kogo udałam się na szybkie zakupy gdyż miałam zakodowane w głowie ze muszę dokupić piżamkę dla Martyni...i grzebień lub szczotkę do włosów..na tak do włosów...ale czy będzie jeszcze jej potrzebowała?znów kłębiły mi się mysli i słowa białaczka, chemia,piżama ,grzebień....a serce pękało z bólu....jak ona to zniesie?...co zrobią chłopcy?przeciez Michaś taki zżyty ze mną z Martynią...co z Bartusiem ...jak my to wszystko ogarniemy....Boże ..dodaj nam sił...wróciłam do sali w której martynia leżała...podałam jej pieska którego kupiłam ,bo okazało się ze w tym pospiesznym pakowaniu nie zabrałyśmy jej pluszowego misia z którym spała od urodzenia..."To dla mnie?"skinęłam głową ..."Dziękuję mamusiu,wiesz jak go nazwę? Kapsik."...no tak Kapsik nasz piesek..a co z psem czy możemy go miec? czy będzie trzeba go oddac?...następne pytania....rany ile jeszcze pytań w głowie się pojawi ...kto na nie odpowie...znów gardło ściśnięte...a tu telefon dzwoni...ja nie chce ...nie chce rozmawiać ...co mam mówic...nie mogę...nie potrafię,.... nie chce...nie chce płakać przy córuni a nie jest łatwo mówic przez telefon tym co są po drugiej stronie słuchawki co i jak...ja chcę obudzić się wreszcie z tego koszmaru ..tak,tak to jest tylko koszmar...to nie może się dziać naprawdę....zaraz się obudzę....a telefon ..odbieram moja rozmowa to: "tak,nie wiem,tak,dajemy radę..musimy... .może,jeszcze nie wiadomo...długo..zobaczymy ...no dzieki i nawzajem ..no ..ok..papa."..czwartek ...piatek...przyjechał Andrzej..brak slów nie wiadomo co powiedziec przytuleni przez chwilę staliśmy na dworze"Nie płacz będzie dobrze zobaczysz wszystko będzie dobrze...."a ja znów pytanie w głowie mam -a skąd ta pewność Kochanie?skąd...weszliśmy do Martyni..serce moje pękało...chwilę zdążyliśmy nacieszyć sie sobą..ale "ciocia"pielegniarka wzięła Martynię na badania -pobranie szpiku-znów...potem my do P. Ordynator do gabinetu poszliśmy...rozmowa z P. Ordynator kiedy nie byłam sama już nie była taka straszna jak dzień wcześniej..choć równiez trudno bylo to wszystko poskładać w umyśle w całość logiczną ,po południu Andrzej musiał już wracac do synków.jak oni sie czują?Jak dadza sobie radę z tym wszystkim?przecież my dorosli mamy z tym problem..Praca..jeny przecież ja od wrzesnia podjęłam pracę w przedszkolu...co z pracą?muszę zadzwonic ...do dyrekcji..ale co mam powiedziec?,że nie wrócę?,jesli tak to nie wiem kiedy?  ....z Martynią coś znów nie tak....dodatkowe problemy ..nie wiem co jest grane...Martynia wymiotuje... ma biegunkę...temperaturę.. znów badania ..kroplówka za kroplówką..dzień,noc...rano następne badania...przed południem..zmiana oddziału...zakaźny bo załapała jeszcze "rotawirusa..." Boże ...dodaj sił...
pobyt na zakażnym....nie ...dziś nie mam siły o tym pisać....to najtrudniejszy czas...to co wtedy tam się działo...co przeżyłam...wie tylko Bóg i ja...


2 komentarze:

  1. Kochanie, na całe szczęście teraz już tylko do przodu i wierzę, że już będzie lepiej!!!! Całuję Was mocno!!!
    Zapraszam na mój blog po nagrodę!
    http://mojaagi.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. To musiało byc wszystko straszne.. Ale teraz wierzymy wszyscy że będzie już tylko lepiej !! :*

    OdpowiedzUsuń